czwartek, 17 lipca 2014

"Zima miejska" Adama Mickiewicza

W zasadzie teoretycy literatury, nie wiadomo dlaczego, zawsze byli zdania, że zazwyczaj możemy zetknąć się z trzema rodzajami złych autorów: tymi, którzy mają coś do powiedzenia, ale robią to nieudolnie, tymi, co dobrze to robią, ale nie mają nic do powiedzenia oraz tymi, którzy nieudolnie mówią to, czego nie mają do powiedzenia. Według mnie istnieje jeszcze typ czwarty, tzw. mickiewiczowski, kiedy twórca nie dość, że nie wie, co ma do powiedzenia, to jeszcze robi to jakby nie wiedział, że nie wie.
Prześledźmy powyższą konstatację na przykładzie debiutanckiego utworu Adama Mickiewicza zatytułowanego "Zima miejska".
W utworze tym dwudziestoletni Adaś, niby to zwalając wszystko na zimnicę, opisuje jak to młodzież oddaje się hulankom, a to lulki paląc i popijając węgrzyna, a to pijąc z chińskich ziół ciągnione treści lub wdycha stambulskie gorycze. I cóż się za tym kryje? Rozpusta! Rozpusta, pijaństwo i narkotyki! A gdzie tu tytułowa zima, ja się grzecznie zapytuję? Jedynym usprawiedliwieniem dla Mickiewicza może być fakt, że Reymont opisał wszystkie cztery pory roku w "Chłopach" i takiemu już Żeromskiemu pozostało tylko napisać "Przedwiośnie". Adam więc napisał był "Zimę miejską", a mógł przecież "Pod jesień" albo jeszcze lepiej - "Przednówek". Przecież i tak na końcu rozhulana młodzież w utworze Mickiewicza "szlifuje przed dniem (czyli o świcie) ulice". Nic się nie zmieniło. Zupełnie tak jak dzisiaj.
A nie mogłoby to być jak u Reymonta? On przynajmniej wiedział co chce powiedzieć, choć myślał, że robi to nieudolnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz