piątek, 8 sierpnia 2014

Adam Mickiewicz - Dziady cz. II - "Upiór"

Adam Mickiewicz - Dziady – część II „Upiór”

Od czasu gdy Mikołaj Rej udowodnił, że Polacy nie muszą, tak jak gęsi, pisać po łacinie, nie napotykamy w literaturze polskiej drugiego takiego horroru, jakim są „Dziady” Adama Mickiewicza.
No bo weźmy na przykład takiego Słotę, który pisał przede wszystkim jak dokazywać kobiecie przy stole, albo Szymonowica, u którego podobno bohaterką „Żeńców” jest pietruszka (nie wiem, bo nie czytałem), a Rej? Rej też nie był zanadto święty, bo zamiast uczyć się i wchłaniać z krajobrazu elementy tajemniczości, biegał sobie jeno po polach i uganiał się za wronami. Jedynie Jan z Czarnolasu usiłował – oprócz skowronków wzbijających się w górę i rżących swój hymn poranny – opisać mrok swojej duszy w postaci trenów.
A tu taki, zdawałoby się nieśmiały, Mickiewicz pisze „Dziady”, a zwłaszcza na początku drugiej ich części utwór  zatytułowany nomen omen  „Upiór” – i to proszę zauważyć jeszcze przed debiutem Edgara Allana Poe.
W „Upiorze” tym nastrój tajemniczości w postaci skrzypiącej rdzy na bramie cmentarza chwyta nas za serce jak czyjaś potwornie zimna dłoń, wynurzająca się spod łóżka i łapiąca naszą stopę nieopatrznie wysuniętą spod kołdry. A nad tym zespołem wrażeń wizualnych  unosi się zapach zgniłego igliwia i czegoś jeszcze.
Niestety i na tym koniec naszego strachu. Okazuje się przy dalszej lekturze, że upiór, tak naprawdę nie jest żadnym upiorem, tylko, że bardzo wcześnie w jego życiu było już za późno, bo się zakochał nieszczęśliwie. Stąd każdy dzień sprawiał mu smutek i burczenie w brzuchu, więc używając dużo metamorfoz, splunął moralnie na świat cały i życie swe położył na ziemi.
I gdyby choć Mickiewicz zasugerował, że to było jakieś rytualne morderstwo, to wtedy policja, jak to zwykle bywa w przypadku morderstwa, musiałaby „dojść do wniosku” i mielibyśmy onczas polskiego Kinga lub Mastertona, a tak to... mamy „Dziady”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz